Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

swoich uczuć. Wszystkie młode dziewczęta nawet najskromniejsze i najpobożniejsze mają jeden i ten sam język miłosny, różniący się jedynie większym lub mniejszym wdziękiem i urokiem. Tylko tam, gdzie dla innéj niewinne wynurzenie uczuć byłoby rzeczą naturalną, Ewelina widziała ustępstwo konieczne dla mnóstwa wzruszeń gwałtownych, burzących zwykły spokój jéj religijnéj młodości; ztąd téż zdawało się, że nawet najprzelotniejsze spojrzenie było jéj jakby przemocą wyrwane. Ta ciągła walka serca z zasadami nadawała każdemu wydarzeniu jéj życia, co niby tak ciche na pozór tak w głębi miotało się i wrzało, piętno mocy, o wiele wyższéj nad egzaltacye właściwe dziewczętom, których wyobraźnię obyczaje świata zwichnęły. Podczas drogi Ewelina widziała ciągle jakieś nowe piękności natury i mówiła o nich z zachwyceniem. Gdy nam się zdaje, że nie mamy prawa objawiania szczęścia, jakie nam obecność ukochanéj istoty sprawia, wylewamy wtedy przepełniające nam serce uczucia na przedmioty zewnętrzne, które wtedy niepojętym urokiem odziewają się w naszych oczach. Widoki okolic, któreśmy przebywali, były dla nas dwojga dobrze rozumianym pośrednikiem do wypowiadania sobie tajemnic serc naszych, co się w pochwałach nieszczędzonych wzgórzom, dolinom i drzewom ukrywały. Matka Eweliny kilkakrotnie całowała córkę, uśmiechając się z kobiecą przenikliwością: „Tyle razy przejeżdżałaś tędy, drogie dziecko, a nigdy się tak nad tém wszystkiém nie unosiłaś” — rzekła po jakimś zbyt gorącym wykrzykniku Eweliny. „Widocznie, mamo, nie byłam jeszcze w wieku, kiedy się tego rodzaju piękności oceniać może” — odrzekła ona. Daruj mi, kapitanie, ten szczegół bez żadnego uroku dla ciebie; ale prosta ta odpowiedź przejęła mnie nieopisaną radością, zaczerpniętą w spojrzeniu, jakie jéj towarzyszyło. Tak więc, to wioska promieniami wschodzącego słońca oświecona, to ruiny bluszczem uwieńczone, na któreśmy razem patrzyli, silniéj jeszcze utrwalały w duszach naszych słodkie wzruszenia, rozstrzygające o całéj naszéj przyszłości. Przybyliśmy wreszcie do celu podróży, starego zamczyska, w którém czterdzieści dni spędziłem. Były-to jedyne chwile zupełnego szczęścia, jakiém mnie niebo obdarzyło. Napawałem się tam przyjemnościami nieznanemi mieszkańcom miast. Cóż-to była za rozkosz dla dwojga kochanków żyć pod jednym dachem, chodzić razem po łąkach i polach, miéć czasem słodkie sam-na-sam, usiąść pod drzewem w głębi jakiéj ładnéj dolinki, prowadzić te niby nic nieznaczące rozmowy, udzielać sobie tych drobnych zwierzeń, które tak serca bijące dla siebie zbliżają. A! kapitanie, życie na świeżém powietrzu, piękności nieba i ziemi godzą się tak dobrze z rozkoszami duszy... Uśmiechać się do siebie patrząc razem na czyste błękity, mieszać pełne prostoty słowa ze