Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 179.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż i Marynka przynosi nam kawę. Gdy już panowie będziecie miéć wszystko, co potrzeba, rozpowiem wam o moich miłościach, jak mówi pan doktor. Ale pan komendant nie zapomni o swojéj obietnicy — dodała, rzucając Genestasowi spojrzenie skromne i wyzywające zarazem.
— Byłbym niezdolny do tego — odparł ten-że z uszanowaniem.
— Stając szesnaście lat — zaczęła Gabrynia — byłam zmuszoną, choć czułam się bardzo słabą, żebrać na gościńcach Sabaudyi. Sypiałam w Echelles, w żłobie pełnym słomy. Oberżysta, który mi dawał ten przytułek, był dobrym człowiekiem, ale żona jego nie cierpiała mnie i wymyślała mi od najgorszych. Przykro mi to było, boć przecie taka niegodziwa nie byłam; mówiłam pacierze rano i wieczór, nie kradłam, zgadzałam się z wolą bożą, a żebrałam, bo nie umiem nic robić, i byłam rzeczywiście bardzo chorą, zupełnie niezdolną do podniesienia motyki lub nawet do zwijania bawełny. Wkońcu żona oberżysty wypędziła mnie ze swego domu, a to z przyczyny pieska. Od najwcześniejszego dzieciństwa pozbawiona rodziców i krewnych, nie zaznałam nigdy spojrzeń życzliwych. Poczciwa matka Morin, która mnie wychowała, umarła; była dla mnie bardzo dobrą, to prawda, ale nie przypominam sobie już jéj pieszczot; zresztą biedna staruszka zapracowywała się w polu, nic więc dziwnego, że choć mnie lubiła i pieściła, uderzała mnie czasem łyżką po palcach, gdym zaprędko zupę z jéj miseczki zjadała. Biedna kobiecina! nie ma dnia, żebym się za nią nie modliła; niech jéj tam Bóg da szczęśliwsze życie niż tutaj, a zwłaszcza lepsze łóżko; bo pamiętam, że skarżyła się zawsze na niewygodę tapczanu, na którym sypiałyśmy razem. Nie moglibyście wyobrazić sobie, panowie, jak to jest okropnie, gdy się zbiera same tylko obelgi, odprawy i spojrzenia, co jak nożem przeszywają serce. Widywałam takich starych nędzarzy, którzy już sobie nic z tego nie robili; ale ja przywyknąć do tego nie mogłam. Każde ostre „nie“ do płaczu mnie pobudzało. Co-wieczór wracałam smutniejsza, dopiéro modlitwa uspokajała mnie trochę. Na całym świecie nie było ani jednéj takiéj istoty, któraby mi sercem za serce odpłaciła. Niebo mi się tylko przyjaźnie uśmiechało, to téż wtedy tylko czułam się szczęśliwą, gdy wiatr chmury pospędzał z obłoków, a one wisiały nade-mną takie czyste, błękitne! Kładłam się wtedy na ziemi i patrzyłam w nie długo, długo, i zdawało mi się, że jestem wielką panią, że się cała kąpię w tym błękicie, że się wznoszę co-raz wyżéj, wyżéj... i tak mi było błogo, tak już żadnego ciężaru nie czułam, jak ptaszek. Ale wracając do moich miłości, powiem panom, że oberżysta miał po swojéj suczce prześlicznego pieska. Było-to takie miłe, jakby coś rozumnego, białe z czarnemi łatkami; widzę go za-