Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 181.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nicą, a choć mnie dręczył, zdawało mi się to zawsze milszém, niż być zupełnie samą. I cóż panowie powiecie! jak się tylko dowiedział, że miałam dwadzieścia franków w spódnicy, rozprół ją i ukradł mi sztukę złota, uzbieraną na opłacenie mego biednego pudla, a za którą chciałam potém kazać mszę odprawić. Dziecko bez rąk! to aż dreszczem przejmuje. Kradzież ta zniechęciła mnie do życia więcéj, niż wszystko do téj pory. Więc, myślałam sobie, nie mogę kochać nikogo i niczego, aby téj miłości nie opłakać gorzkiemi łzami. Pewnego dnia zobaczyłam ładny koczyk francuzki jadący ku wzgórzu Echelles. Siedziała w nim panienka piękna jak Najświętsza Dziewica w obrazku, a przy niéj młody panicz bardzo do niéj podobny. — Widzisz, jaka to ładna dziewczyna — rzekł on, rzucając mi sztukę srebrnéj monety. Pan Benassis tylko zrozumiéć może szczęście, jakiém mnie ten jedyny w życiu komplement napełnił; ach! ten panicz nie powinien był rzucać mi pieniędzy. Nie wiem doprawdy, co mi się wtedy stało, ale jakby jakąś niewidzialną siłą pędzona, zaczęłam biedz najkrótszemi ścieżkami ku skałom Echelles, wyprzedzając zwolna pod górę wspinający się powóz. Zobaczyłam znów pięknego panicza, który zdziwił się mocno, że mnie tam zastał, a ja byłam tak szczęśliwa, i tak mi serce biło!! Coś dziwnego pociągało mnie ku niemu. Domyślając się, że wysiądą przypatrzéć się kaskadzie Couz, zaczęłam biedz znowu, a gdy się tam powóz zatrzymał, zobaczyli mnie jeszcze raz przy drodze. Wtedy zaczęli mnie rozpytywać; nigdy nie słyszałam słodszego głosu nad głos tego panicza i jego siostry; bo to była jego siostra. Cały rok potém myślałam wciąż o nich, spodziewając się, że powrócą. Byłabym chętnie oddała połowę życia, by tylko tego podróżnika zobaczyć. Zdawał się tak dobrym, tak bardzo dobrym! Ale oto i wszystko, co mi się ważniejszego do dnia, w którym poznałam pana Benassis’a, zdarzyło. Nie wspominam o mojéj pani, która mnie wypędziła za to, że jéj starą balową suknię włożyłam. Co tam! litowałam się nad nią i przebaczyłam jéj z całéj duszy, a jeśli mam mówić otwarcie, to powiem, że uważałam się wtedy za coś lepszego od niéj, choć byłam żebraczką a ona hrabiną.
— No! — rzekł Genestas po chwili milczenia — jednak Bóg nie opuścił panny Gabryni, bo jéj tu teraz dobrze, jak rybce w wodzie.
Na te słowa Gabrynia spojrzała na Benassisa oczyma pełnemi wdzięczności.
— Chciałbym być bogatym! — rzekł komendant.
Po wykrzykniku tym długie zapanowało milczenie.
— Na pana komendanta teraz koléj! — odezwała się wreszcie Gabrynia z przymileniem.