Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gronie, Genestas poznał na kopercie pismo przybranego syna, a pewien, że zawiera ono prośbę o zaspokojenie jakiéjś fantazyi młodzieńczej, zostawił list na stole i dopiéro nazajutrz, gdy mu szampan z głowy wywietrzał, wziął się do czytania.
„Drogi mój ojcze“...
— A filut chłopak — rzekł do siebie Genestas — zawsze mi się przymila, gdy tylko czegoś potrzebuje.
„Dobry pan Benassis nie żyje...
List wypadł z rąk Genestasa, który dopiéro po bardzo długiéj przerwie zdołał go wziąć napowrót.
„Nieszczęście to przeraziło całą okolicę, i tém silniej na nas podziałało, że jeszcze w wilię tego strasznego dnia pan Benassis był zdrów zupełnie. Onegdaj, jakby przeczuwając swój koniec, poodwiedzał wszystkich chorych, nawet najdaléj mieszkających, rozmawiał z każdym, kogo spotkał, i każdemu powiadał: „żegnam cię, mój przyjacielu“. Około piątéj po południu powrócił według zwyczaju na obiad. Jacenta zauważyła, że był niezwykle czerwony, jakby siny, ale że było zimno, nie dała mu wody do moczenia nóg, co zawsze robiła, ile razy miał uderzenie krwi do głowy. To téż biedaczka od dwóch dni powtarza ciągle zalewając się łzami: „Gdybym mu była dała wody na nogi, żyłby do tej pory.“ Pan Benassis był głodnym, jadł dużo i był weselszym niż zazwyczaj. Śmieliśmy się ciągle, a nigdy go śmiejącym się nie widziałem. Po obiedzie około siódméj godziny, człowiek z Saint-Laurent du Pont, przyszedł prosić go do kogoś bardzo chorego. Pan Benassis rzekł do mnie: „Trzeba mi tam się udać, choć nie przetrawiłem jeszcze obiadu i nie lubię trząść się na koniu w takim stanie, zwłaszcza gdy czas jest zimny. To może zabić człowieka.“ Pomimo to pojechał. Piechur Goguelat przyniósł po dziewiątéj godzinie list adressowany do pana Benassisa. Jacenta zmęczona sprzątaniem poszła spać, oddawszy mi ów list i prosiła mnie, bym przygotował herbatę dla pana Benassisa przy ogniu, który się palił w naszym sypialnym pokoju, bo nocowaliśmy wciąż razem. Poszedłem więc na górę i czekałem jego powrotu. Kładąc list na kominku, spojrzałem na pieczęć pocztową i adres. List był z Paryża, a pismo wydało mi się kobiecém. Wspominam o tém z powodu ważnéj roli, jaką ten list w smutnym owym wypadku odegrał. Po dziesiątéj usłyszałem tentent konia a potém głos pana Benassisa mówiącego na dole do Mikołaja: — Psie zimno i niedobrze mi jakoś. — Czy może obudzić Jacentę? — zapytał Mikołaj. — Nie, nie — odpowiedział i wszedł na górę. — Przyrządziłem panu herbatę — rzekłem. — Dziękuję ci, Adziu — odparł uśmiechając się. — Był-to ostatni jego uśmiech. Zaraz potém zdjął krawat, jakby mu duszno było. — Gorąco tutaj — rzekł i rzucił się na