Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/243

Ta strona została przepisana.


Amor, co wprost się uwziął wciąż rzucać mię, srogi,
Panienkom i młodziutkim chłopiętom pod nogi.
       5 Po raz trzeci już grudzień gaje zbawia krasy,
Jak minęły mych szaleństw za Inachją czasy.
Aż wstyd, jakie latały w mieście o mnie gadki!
Ach, te w gronie przyjaciół nieznośne biesiadki,
Gdy zakochanych tęskne zdradza zadumanie
       10 I ciągłe z głębi serca rwące się wzdychanie!
»Więc cnota dla chciwości[1], serce nic nie znaczy?!«
Tak przy tobie — pamiętasz?—jęczałem z rozpaczy,
A winem rozgrzanemu Bakchus, bóg okrutny,
Wszystkie z piersi tajniki wydobywał smutnej.
       15 »O, gdybym żółć mógł z wnętrza zatrutą wylewać
»I tę wiatrom okrutną pociechę wyśpiewać:
»Nosiłbym się wciąż z moją niezgojoną raną,
»Aleby mi nie bronił wstyd dać za wygraną«.
Tę tyradę wygrzmiawszy smutną wobec ciebie,
       20 Wracam za twą poradą — nie prosto! — do siebie;
Wtem patrzę: ach, ta brama, wróg mój, próg wysoki,
Twardy, gdziem lędźwie sobie odleżał i boki!
Teraz Licysk mię w pętach trzyma, co urodą
Niejedną zaćmi piękną kobietkę i młodą,
       25 I znów wzdycham, nieszczęsny, w łańcuchy zakuty:
Na nic przyjaciół rady i srogie wyrzuty —
Chyba cudną panienkę narają mi losy,
Lub chłopczynę, co w węzeł długie splata włosy.

  1. W. 11. dla chciwości — dla chciwej, żądnej grosza kochanki.