Wtedy już cześć, dziś chwałę tem większą ma u mnie
Tego ojca mnie nie wstyd, dziś mogę rzec dumnie,
90
I nie bronię się, jak ten, co to na los biada,
Że go skrzywdził, jasnego nie dając mu dziada.
O, ja zgoła inaczej i mówię i myślę.
Bo dajmy, że natura wpół drogi nas wyśle
Z powrotem aż na drogi przebytej początek
95
I pozwoli przebierać w rodzicach: wyjątek,
Jabym przestał na swoich, nie chciał uszlachconych
Toporami i krzesłem,[1] przez lud do szalonych
Zaliczon, w twoich oczach może nie bit w ciemię,
Że odpycham od siebie uciążliwe brzemię.
100
Bo cóżbym zyskał? — O grosz kłopot ustawiczny,
Ranne codzień przyjęcia,[2] w drodze orszak liczny.
Padnie na wieś wyjechać albo w cudze kraje:
Żyw całe stada koni, sług, parobków zgraje,
Mnogi tabor wlecz z sobą; teraz, biedak, mogę
105
Na mule do Tarentu aż puścić się w drogę,
Co mu grzbiet ciężki tłomok i jeździec odparza,
I mój widok niczyich oczu nie obraża,
Jak pretor Tylli, który gdy do Tybur[3] jedzie,
Pięciu z winem pachołków i z nocnikiem wiedzie.
- ↑ W. 97. »Topory«, fasces, i krzesła, sella curulis — odznaki wyższych urzędów.
- ↑ W. 101. Zwyczajowe ranne przyjęcia klientów zabierały co najmniej dwie godziny czasu.
- ↑ W. 108. Tybur (dziś Tivoli) m. na podgórzu sabiń-
woźny (praeco) wywoływał cenę, a inkasent (coactor) odbierał pieniądze i wypłacał sprzedawcy; myto wynosiło zwykle 1% od sumy sprzedażnej.