Pan głodny, tylko okiem wodzi po swem ziarnie,
A gorzkiemi listkami pożywia się marnie;
115
Jeśli w lochu starego Falerna, Chijczyka
Tysiąc — nie, trzysta amfor tysięcy zamyka,
A pije ocet; jeśli na gołej śpi słomie,
Mając lat ośmdziesiąt, a w skrzyni łakomie
Mole pościel zjadają, to tylko garść mała
120
Ma go za pomyleńca, chociaż niemal cała
Ludzkość tej samej, co on, podlega niemocy.
Poco, starcze przeklęty, czuwasz w dzień i w nocy?
By syn lub wyzwoleniec spijał swego czasu?
By nie brakło? Lecz ileż ubędzie z zapasu,
125
Jeśli codzień oliwy lepszej do sałaty
Wlejesz lub łupież zwilżysz nią i łeb kudłaty?
Gdy tak małe potrzeby, poco ci kraść, grabić,
Krzywo przysięgać?—Tyś zdrów?—A gdybyś chciał zabić
W rynku kogo kamieniem lub z drogich sług,[1] krewki,
130
Za kogoby cię mieli i chłopcy i dziewki?
Gdy żonę dusisz, matce truciznę sposobisz,
Włos ci z głowy nie spadnie: nie w Argos[2] to robisz!
Nie jak Orestes, co miecz krwią matki powalał.
Myślisz, że po zabójstwie dopiero oszalał?
135
Jego już przedtem Furje straszne opętały,
Nim jeszcze w piersiach matki utopił miecz cały.
Przeciwnie, odkąd szaleć naprawdę poczyna,
Żadna w nim, by najmniejsza, nie znajdzie się wina.
Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/337
Ta strona została przepisana.
