Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/476

Ta strona została przepisana.

I w rytmy się i w miary zakradła swawola;
Bo skądże gust w prostaku, co zeszedłszy z pola,
Siedział, patrząc, z mieszczuchem, z panami hołota?
Na scenie ruch i przepych, zniknęła prostota,
       215 Fletnista się przechadza, wlokąc drogie szaty;
Lutni też strun przybyło, dotąd nie bogatej,
A chór, chcąc się popisać, w przesadę popada;
Nie uczy, nie, co ma być, mądrze zapowiada,
Lecz zagadki zadaje, jak w Delfach wyrocznie.
       220 Co o capa[1] podłego bój staczał rok rocznie,
Wkrótce polnych Satyrów na scenie obnażył[2]
I bez ujmy powadze grubych żartów zażył,
I tą miłą nowością przykuł i zniewolił
Widza, co się we święto napił, rozswywolił.
       225 Lecz w karbach trzymaj rzeszę żartowników nagą,
Gdy na scenie swawoli, żart miesza z powagą;
Niech bóg albo bohater przy Satyrów chórze,
Co dopiero, król, chadzał w złocie i purpurze,
Nie puszcza się w pogwarki karczemne, jak szuja,
       230 Ani, błoto mijając, nad chmury nie buja.

  1. W. 220. Co o capa... — mowa o tragedji, mającej początek w uroczystości na cześć Dyonizosa, któremu składano na ofiarę kozła. H. idąc za powszechnem mniemaniem starożytnych, wywodzi wyraz tragoedia od tragos, kozieł, który się dostawał zwycięscy w zawodach tragicznych, podła nagroda za trzy tragedje (trylogja) i czwarty dramat satyrowy, o którym mowa w w. 221 nstp.
  2. W. 221. W dramacie satyrowym występowali towarzysze Dyonizosa, napół nadzy Satyrowie, okryci tylko koziemi skórami.