Jeśli ty, z gębą nieraz rozdziawioną.
W rzeźbę lub obraz patrzysz — toć ja pono
Nie wiele głupszy, jeśli się w szynkowni
Przyglądam desce. Ludzie tam szykowni
Pomalowani, a człek aż się dziwi —
Bo tak hulają właśnie, jakby żywi.
Jam za to próżniak, godzien swych współbraci —
Pan zaś czas drogi pożytecznie traci.
Że mi piekarni zapach w nosie kręci,
już kij w robocie. Ty zaś, czy bez chęci
Bieżysz uraczyć twoję grzeszne ciało,
Byle z komina kędy zapachniało?
Jam znów łakomieć — więc potrzeba, żeby
Bokiem wrodzone wyszły mi potrzeby!
Lecz, w swej przewadze, czyż to raz wypadło,
Żeś ty się za mnie pomścił sam na sobie?
Skisło ci w kiszkach źle strawione jadło,
Albo ci pilną służbę nogi obie
Wypowiedziały. Że drąg od drapaki
Ukradłszy z głodu, za to zjada flaki
Pachołek chudy — to mu wstyd i biada!
Lecz wara dotknąć pana, co przejada
Swe majętności — W końcu, któż zaprzeczy:
Że ty najlichszy pędzisz byt człowieczy,
Że ty sam na sany z sobą ani chwili
Nie możesz wytrwać? Więc, czy we śnie, czyli
W szklance pociechy szukasz — tak cię nudzi
Jestestwo własne, że wnet brak ci ludzi.
Lecz z nich, któż nie jest rad unikać człeka,
Który przed sobą próżno sam ucieka?
— Nie ma tam kija? — O ho! A to na co?
— Hej! Kija — mówię. Słyszysz ty ladaco?
— Koło mej skóry widzę coś nie tęgo.
Zły albo wiersze robi. (głośno) Proszę pana
Toćże to żarty. Rzecz jest przecie znana,
Że w Saturnalia... — Idź precz niedołęgo!