Co tchu rów kopiąc, albo ratuj siano!
Prawda. Poczęści słuszność masz — nie przeczę.
Lecz znów, z kolei, mnie posłuchaj człecze.
Niegdyś, jedyniem w szacie chodził cienkiej,
I zlane wonią włosy mi błyszczały,
I u Cynary, drapieżnej panienki,
Bezpłatniem w łaskach był, i dzionek cały
Falerny słodkie cmokał. A dziś, oto:
Jem, co się zdarzy, wielce się zaś bawię
Jeśli nad strugą dumam sobie w trawie.
I nie to wcale nazwałbym Sromotą:
Żem wprzód świat lubił unikając nudy,
Lecz gdybym dziś się bawił tak, jak wprzódy.
Na moich śmieciach, ani czyja krzywa
Zawiść postępki moje podpatrywa,
Ani mą sławę szarpie ząb gawiedzi.
Przeciwnie całkiem, jakże dobrotliwie,
Nieraz, gdy pilnie grzebię w mojej niwie,
Moim zajęciom cieszą się sąsiedzi!
Wiem radbyś bratku, w mieście, do sytości,
Z drugiemi, jak już było wprzód, próżniaki,
Przeżuwać strawne. A tu, siaki taki,
Wiedząc, że z tego korzyść jedna, druga,
Tobie znów bydła, sadów mych zazdrości.
Bo tak to zwykle bywa: — wół ciemięga
Do siodła wzdycha — koń zaś rży do pługa
Słowem, rad każdy, gdy po cudze sięga!
Lecz jest najlepiej: gdy z upodobaniem
Na tem, co w dział nam dano, poprzestaniem.