Więc wstecz dąży, tak mylne zdradnej kniei drogi,
Ślady swe i przebyte obiega rozłogi.
A błądząc przez okropne głuchą ciszą krzaki
Słyszy głos ścigających i konie i znaki.
Wkrótce go krzyk uderzył; wtem, nędzny, dostrzega
Huf, który Euryala w ucieczce przebiega;
Otacza go, porywa. Zbłąkanie, ciemnota
Zdradziła go; napróżno broni się i miota.
Cóż zdziała? jakąż siłą z rąk nieprzyjacieli
Nieszczęsnego młodzieńca wyrwać się ośmieli?
Czy się rzuci na zgubę w pośród zbrojnej rzeszy
I przez rany śmierć piękną dla siebie przyspieszy?
Wtem podniósł w ręku dziryt do rzutu gotowy
I spojrzawszy w twarz Luny temi rzecze słowy:
»Strażniczko kniej i chlubo wszystkich gwiazd na niebie!
Wesprzyj mię, o bogini, w tak wielkiej potrzebie.
Jeśli cię ojciec Hyrtak w jakim uczcił darze,
Jeślim kiedy twych gmachów podwoje, ołtarze
Ociążał z własnych domów przyniesionym zyskiem.
Dozwól mi tłum ten zmieszać, kieruj mym pociskiem«.
Rzekł, i włócznię niezłomną z całej rzucił mocy;
Puszczona kraje w locie czarne cienie nocy,
Ugadza w grzbiet Sulmona, a potężnie wbita
Pęka i samem ostrzem przeszywa jelita.
Ten z swej piersi krwi ciepłej miotając strumienie
Padł skrzepły i okropne wydawał jęczenie
Oglądają się wszyscy. Szczęściem uniesiom
Rzuca znowu na drżących dziryt wymierzony.
Cios warczący przeszywa obie Taga skronie
I w przeniknionym mózgu rozegrzany tonie.
Wścieka się srogi Wolscens, a w zajadłym gniewie,
Z czyjej ręki cios wypadł, gdzie ma natrzeć, nie wie;
Lecąc na Euryala z dobytem żelazem,
»Twa mi krew«, rzekł, »odpowie za obydwóch razem«.
Nizus strwożon, bezmyślny, bo w żadnym sposobie
Ani skryć się, ni żalu znieść już nie mógł w sobie:
»Otom jest, mnie, Rutule, mordujcie!« zawołał,
»Moją jest cała zdrada; ten ni śmiał, ni zdołał
Niech niebo słowom moim świadectwa udziela«.
Tak bardzo nieszczęsnego kochał przyjaciela.
Wołał; lecz oręż siłą napędzony całą
Już kości nieszczęsnego i pierś strzaskał białą.
Broczy krew piękne członki i Euryal kona;
Spada na kształtne barki szyja pochylona
Tak więdnie kwiat szkarłatny, gdy go pług podryje,
Tak po deszczu mak główki upuszcza na szyję.
Strona:PL Hugo Zathey - Antologia rzymska.djvu/106
Ta strona została przepisana.