Skąd widząc ziemie, morza, sam z przestrachu płonę,
Bije mi drżące serce trwogą napojone.
Przy końcu idzie w przepaść; w dzielnej trzeba dłoni
Co siła dzierżyć wodze, bo nie wstrzymasz koni.
I sama nawet Tetys, gdy schodzę w jej wody.
Lęka się, by mnie w morskie nie strąciły brody.
Dodaj, że niebo ciągle obraca się kołem,
Górne gwiazdy w wir chwyta i kręci je społem.
Ja wznosząc się nad ziemię, w sprzeczną stronę dążę;
Pęd, co resztę porywa, mnie tylko nie wiąże.
Chociaż dam wóz cóż poczniesz? znajdziesz śmierć stokrotną
Porwany krętych połów osią wartkolotną.
W rozognionym umyśle może ci się zdaje,
Że tam są boskie grody, świątynie i gaje.
Śród zasadzek jest droga i zwierz straszny mnogi:
Choćbyś nawet nie zbłądził i trzymał się drogi,
Iść musisz na poroże przeciwnego Cielca,
Na Lwią paszczę, na groty hemońskiego Strzelca,
Niedźwiadka krzywiącego swe nogi dziwacznie
I Baka idącego od innych opacznie.
I zdołaszże powściągnąć niecierpliwe konie,
Parskające tym ogniem, którym pierś ich płonie?
Ja sam, gdy się zbiegają, ledwie nimi władnę,
Bo ich karku wędzidło nie powściągnie żadne.
Niech nie będę powodem nieszczęść i złorzeczeń,
Zmień chęci, lub mnie synu zwolnij od przyrzeczeń.
Chceszże rękojmi, z mego że pochodzisz rodu?
Patrz na mą trwogę, trzebaż lepszego dowodu?
Po ojcowskiej obawie poznaj ojca we mnie,
Troski me czytaj z oczu i dziel je wzajemnie.
Z tego, co świat bogaty ukrywa w swem łonie,
Z morskich i ziemskich skarbów żądaj, Faetonie!
Wybieraj, nie odmowię; tego nie chciej w darze,
Czem cię me uszczęśliwię a raczej ukarzę.
Tak synu! zamiast daru kary się domagasz.
Niebaczny! stoisz jeszcze i pochlebnie błagasz.
Przyrzekłem, więc dotrzymam mego przyrzeczenia,
Dam co chcesz, rozsądniejsze miej przecie życzenia«.
Skończył ojciec przestrogi, syn swego zamiaru
Nie zmienia, stały w żądzy używania daru.
Po daremnej przewłoce Feb wiedzie młodziana
Do wspaniałego wozu, do pracy Wulkana.
Oś złota, dyszel złoty, dzwona są złociste,
A ze szczerego srebra sprychy promieniste,
Na wierzchu chryzolity i drogie kamienie
Gorejącego słońca oddają wejrzenie.
Strona:PL Hugo Zathey - Antologia rzymska.djvu/111
Ta strona została przepisana.