Strona:PL Hume - Zielona mumia.pdf/146

Ta strona została uwierzytelniona.
—  140   —

zdrosną, nie daję nikomu, nawet Łucyi, która mię o to nieraz prosiła.
— A mogłaby pani na to przysiądz?
— Szczególne pytanie! — Ale prawda, że zapach ten jest bardzo miły?
— I bardzo trwały — dodał Frank, patrząc jej prosto w oczy.
— Cóż to ma znaczyć?
— Że leczysz się nim pani zapewne z kataru, którego się nabawiłaś w swojej wczorajszej wycieczce.
— Wycieczce? Przecież nie wychodzę.
— Byłaś pani wczoraj w Londynie, aby tam wrzucić list.
Usłyszawszy te słowa, mała wdowa zbladła pod różem, który miała na policzkach, a ręka jej ścisnęła tak mocno wachlarz, że ten trzasnął na drobne kawałki.
— Nie byłam wcale w Londynie — syknęła z gniewem.
— Owszem, wyprawiałaś pani stamtąd ten list wczoraj o siódmej wieczorem. — Mówiąc to, podsunął jej przed oczy anonimową kartkę.
Pani Jascher była blizką omdlenia. — Uniosła się z trudnością z fotelu, mówiąc:
— Nie rozumiem, co to ma znaczyć. — Nie