Że świat śród innych chodzi dróg,
Niźli, jak tego pragnął Bóg,
I, że swe jarzmo dźwiga człek,
Choćby rad rzucił je po wiek.
Tutaj — jest każdy nakształt ryby,
Albo też sowy. Skuty w dyby,
W mroku żyć musi ludzki płód,
Umierać musi w głębiach wód,
Choć na to wszystko strach go bierze!
Radby porzucić swoje leże,
Z mrocznej ciasnoty zbiecby rad
W przezroczy, jasny słońca świat.
Cóżto? Od dolin płyną głosy?
Pieśni i śmiechy mkną w niebiosy...
Cyt! Krzyczą hura! Raz i drugi,
Trzeci i piąty... Słońce smugi
Rozciera mgła we, lśnią przestworza,
Jakaś drużyna ludzka, hoża,
Po tej świetlistej igra łące,
Poranne światło jaśniejące
W stronę zachodu mroki goni.
Słowa... całunki... uścisk dłoni...
Już się rozchodzą, ku dolinie
Zmierzają jedni, a zaś ninie
Dwoje się ludzi ku mnie słania...
Ostatnie ślą już pożegnania
Kapeluszami, woalkami...
„Bywajcie zdrowi!... Pan Bóg z wami!“
Cóż to za blaski! Co za jaśnie!
Rozwiewają się kłęby mgła we,
Stopy przemiękką depcą trawę,