Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Jak ci utarty każe szlak,
Maluj to Bóstwo, daj mu kij
Dziadowski w rękę, ja to boże
Widmo do grobu dzisiaj złożę,

(schodzi granią wdół)
(Ejnar, zabiera się, milcząc, w dalszą drogę i patrzy za odchodzącym)

AGNIESZKA: (stoi chwilę, jak nieprzytomna, potem, zerwawszy się, rozgląda się niespokojnie naokoło siebie i pyta)
Zagasło słońce?
EJNAR: Mgła jedynie
Blask jego śćmiła, wnet wypłynie...
Już jest!
AGNIESZKA: Wiatr wieje lodowaty.
EJNAR: Od tej przełęczy... Chodźmy! Po tej
Zajdziemy drodze...
AGNIESZKA: (wskazując w kierunku południa)
Patrz, zjawisko
Tej czarnej góry snać tak blisko
Nie stało jeszcze przed minutą,
Nie była grań tak groźną, lutą!
EJNAR: Szczęście ci oczy przesłaniało,
Więc nie spostrzegłaś... On niemało
Zmieszał cię krzykiem. Niechże sobie
Utrudnia drogę, — Cóż ja zrobię?!
My dalej będziem się bawili,
AGNIESZKA: Nie! Dajmy spokój... nie w tej chwili.
EJNAR: I ja mam dosyć — tak przezpół.
A zresztą trudniej schodzić wdół,
Niźli po gładkim dotąd grzbiecie.
Ale potańczym my na świecie
Stokroć weselej, niźli ninie,
Skoro będziemy już w dolinie...