Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Już on nam drogi nie zawali!
Spojrzyj, Agnieszko, tam, w tej dali
Ten błękit, skąpan w blasku słońca!
Teraz się srebrzy snać bez końca,
Teraz, jak bursztyn skrzy się złoty;
To świeże, wielkie morze! Do tej
Idziem rozkoszy! Ciemny dym,
Jak wąż, się snuje w blasku tym.
O, tam! — czy widzisz?... A tam, powiedz,
Ten czarny punkcik? Nasz parowiec!
Okrążył górę, znikł w zatoce!
Dziś wieczór znowu zamigoce,
Wyruszy w drogę razem z nami!
Znów się pokryło wszystko mgłami...
Nie masz, Agnieszko, w swej szczęśliwej
Duszy ni słowa na te dziwy?
AGNIESZKA: (patrzy przed siebie w zadumie)
Owszem... lecz mów, czyś widział... mów!...
EJNAR: Co?
AGNIESZKA: (nie patrząc na niego, głosem stłumionym, jak gdyby znajdowała się w kościele)
Jak on rósł śród swoich słów!

(schodzi z góry, EJNAR idzie za nią)

BRAND: (zjawia się wgórze, na perci, schodzi wdół, zatrzymuje się jednak śród drogi przy wystającej opoce i spogląda na dół)
Tak, poznaję wszystko, tak!
Dom przy domu, łodzi szlak!
Strome wzgórza, pola, jary,
Poczerniały kościół stary —
Jak za dawnych czasów — brzozy
Wzdłuż potoku, olchy, łozy!
Jeno mi się coś wydaje,
Że smutniejsze widzę kraje,