Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/30

Ta strona została przepisana.

Że ciasniejsze są te mury,
Że ten skalny zrąb ponury
Jeszcze niżej śnieżnem czołem
Nad tem biednem zwisa siołem,
Że je stłoczy, jakby na dnie,
Że je wciska, jakby w żleb,
Jeszcze węższy skrawek nieba
Pozostawia biednej rzeszy,
Co się słońcem nie nacieszy,
Tak je wróg ten chłonie, kradnie!

(siada i patrzy wdal)

Czyż ten fiord był równie brzydki,
Równie nagi, równie płytki,
Także dawniej? Czy też nagle
Tak się zmienił dziś? Deszcz siecze!
W stronę lądu łódź się wlecze,
Opadają mokre żagle.
Za łodziami, na pustkowiu,
Przylepiona do ołowiu
Szarej turni, chata leży.
O, poznaję tę zagrodę!...
Ustroń wdowia... Moje młode
Czy pamiętasz jeszcze lata?
Jawisz mi się, przebogata
Dawnych wspomnień mych skarbnico!
Tam, to ostre, głaźne lico
Naszych brzegów i nic więcej —
W tej samotności mój dziecięcy
Duch się chował... Niezmożona
Gniecie troska me ramiona,
Że wydało mnie to plemię,
Które kocha tylko ziemię,
Zamiast duchem myśleć wczas,
Co się kiedyś stać ma z nas!