Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/31

Ta strona została przepisana.

Moich dawnych planów złomy,
Jak dalekie huczą gromy,
Siła, męstwo — pusta broń,
Nie zdzierżyło serce, dłoń!
Zalim żył na swojskim chlebie
Nazbyt długo śród swych ludzi?
Oto, jak się Samson budzi:
Postrzyżony, oswojony,
Z objęć swej łajdackiej żony!

(spogląda znowu na dół)

Co za życie! Ode wrót,
Ode bram i progów lud
Tłumnie, szumnie, sunie, płynie
Ku dołowi, ku wyżynie,
Turnią, granią, ścieżką, drogą,
Chłopy, baby, czernią mnogą
Do kościoła, widać, spieszą...

(wstaje)

Dobrze ja się znam z tą rzeszą!
Wasze dusze, wasze zmysły,
Wasze siły, co gdzieś prysły —
Dobrze ja to wszystko znam!
Wasz Ojcze-nasz leci tam
Ku niebiosom; w ziemskim pyle
Zanurzony, ma on tyle
Tylko mocy, tyle prawdy,
Że dla Boga dziś i zawdy
Prośba czwarta li dociera:
Ona jedna bywa szczera!
Ona jedna pozostała
W waszem sercu jeszcze cała
Z próśb tych siedmiu waszej wiary
Którą strzaskał orkan szary!
To ostatni jest już szczątek!