Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/35

Ta strona została przepisana.

Won ode mnie! A precz! Won!
Daj mi spokój, bo inaczej
Już cię słońce nie zobaczy!

(znika w skałach)

BRAND: (po chwili)
I ty także do kościoła!
Jedno na dół, drugie zgoła
Idzie w lody; komuż, komu
Przyznać palmę? Kto dziś z domu
Jak najdalej uciec chciał?
Kogo-ż dzikszy pędzi szał?
Lekkkomyślność, z kwieciem w włosach,
Bez trosk żadnych, bez powagi;
Czy Bezmyślność, co swe ślady
Znaczy z trudem, jak pradziady
Przykazały; czy ten nagi
Szał, błądzący tak straszliwie
Po tej głaźnej, śnieżnej niwie,
Że mu dobro z zła się bierze?
Dalej! Bić w to trój przymierze!
Widzę jasno swe zadanie,
Ono mnie dziś nęci, mami!
Otwartemi tak oknami
Płynie światło, gdy dzień wstanie!
O, nie spocznę-ci ja prędzej,
Aże gorzkiej, ludzkiej nędzy
Złożę sojusz ten w ofierze!
Gdy ta trójka legnie w grobie,
Będzie strasznej kres chorobie!
Za miecz, duszo!... Prosta droga:
Idźmy walczyć na wzór Boga!

(schodzi wdół)
koniec aktu pierwszego.