Troje dzieciątek... o dniu sromu!
Czy on potępion? Nie! Nie!... Mów,
Że nie!...
BRAND: Ja słucham twoich słów.
KOBIETA: (wskazując na piersi)
Wyschnięte były docna!... Rety!
Litości nie miał dla kobiety,
Ni człek, ni Bóg... Najmłodsze dziecię
Prawie konało... i tak, wiecie,
Nie mógł wytrzymać mąż ten mój
I zabił...
BRAND: Zabił?
LUD: (przerażony) Dziecko?!... Stój!
KOBIETA: Wraz na nim grzech się pomścić miał,
Przyszła nań skrucha, przyszedł szał —
Na własne targnął się on życie!...
O, chodźcie ze mną! Zobaczycie!
Potrzeba mi pomocy waszej!
Złorzeczy życiu, śmierć go straszy...
Z trupkiem w objęciach, ach, bez końca
Wzywa szatanów!... Gdzież obrońca?
BRAND: (do siebie) Tak, to jest nędza.
EJNAR: (blady) Piekło czeka
Nieszczęśliwego tego człeka.
WÓJT: Urząd mój tutaj nanic!...
BRAND: (krótko do tłumu) Łódź!
Kto płynie ze mną?
JEDEN Z TŁUMU: Myśl tę rzuć!
Przy takim wietrze? Pewna śmierć!
WÓJT: Naokół fiordu idzie perć.
KOBIETA: Nie! Nie! Ta droga dzisiaj nanic,
Potok ją zalał!... Niema granic
Moje nieszczęście!
Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/41
Ta strona została przepisana.