Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Dać wam można! Ale tłumy
Potraciły swe rozumy,
Nad przepastnym tańczą dołem,
Drżeć powinni wszyscy społem!
Śród tysiąca niema przecie
Ni jednego na tym świecie,
Coby wiedział, jaka góra
Przestraszliwa, przeponura,
Góra win, wyrasta skrycie
Nad tem jednem słówkiem: życie!

(KILKU LUDZI ze wsi wychodzi z poza węgła domu i zbliża się do Branda)

JEDEN Z MĘŻCZYZN: Raz drugi się spotykamy.
BRAND: Za późno... umarł.
MĘŻCZYZNA: Lecz w tej samej
Żyje chałupie jeszcze troje.
BRAND: Więc?
MĘŻCZYZNA: Więc przynosim tutaj swoje
Liche zapasy — oto macie!
BRAND: Choćbyś dał wszystko, miły bracie,
A swego życia nie chciał dać,
Wiedz, że nie dałeś nic!
MĘŻCZYZNA: A ja-ć
Powiem dziś tyle: ten umarły,
Gdyby na jego łódź natarły
Wiatry, a on tu w swej potrzebie
Wzywał pomocy, może siebie
Byłbym poświęcił zawierusze...
BRAND: A niczem ból, szarpiący duszę?
MĘŻCZYZNA: Bardzo my biedne, ludzkie plemię!
BRAND: Przeto na oku miejcie ziemię
I nic poza tem — aż do końca...
Niech ku promiennym blaskom słońca,
Ku skrzącym śniegom, tam, wysoko,