Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/52

Ta strona została przepisana.

Biada-ć, żeś zgadł, odszedłszy! Wzdyć
I nam jest biada, żeś w te smutki
Dzień nam poświęcił ach, tak krótki!

(odchodzi, a za nim, w milczeniu odchodzą i wszyscy inni)

BRAND: Cicho, milczkiem, twardą drogą
Obarczony kroczy lud.
Chwiejne stopy ledwie mogą
Unieść naprzód ciężki trud;
Każdy gnie się, po zwyczaju
Patrzy okiem, pelnem trwóg,
Jak nasz praszczur, gdy go z raju
Zagniewany wygnał Bóg —
Spochmurniałe każdy czoło
Gubi w mrokach tak, jak on,
Troskę tylko widzi wkoło,
Ten poznania gorzki plon;
Chciałem nowych stworzyć ludzi,
Czystych, jako niebios Król!
Nadaremnie! Gniew ich brudzi,
Niema bogów śród tych pół.
Do bogatszych precz wybrzeży!
Tutaj nanic bohaterzy!

(chce odejść, zostaje przecież, ujrzawszy Agnieszkę, siedzącą na brzegu)

Jakże słucha! Siedzi cała
Zasłuchana, jakby brzmiała
Pieśń tu jakaś, którą ona
Tylko słyszy. Mgłą zroszona,
Pianą zlana, w tej powodzi
Tak słuchała na mej łodzi...
Gdy trzeszczały statku przęsła,
Ponad morzem tem głębokiem,
W tem szaleństwie wiatru głuchem.
Jakby oko było uchem,