znaczyć? — rzekł, obrzucając mnie bacznem spojrzeniem od stóp do głów.
— Właściwie tylko jedno oko—odrzekłem nieśmiało.
— Gdzie? Kiedy? Jak?
— Mój ojciec, znęcając się nad nią w Braila, temu dwa lata, wybił jej oko.
Oficer wydawał się zrozpaczonym. Zwrócił się do towarzysza ze słowami:
— Kobieta, nad którą mąż znęcał się w Rumunji przed dwoma laty — której wybił oko — której syn szuka tutaj w Konstantynopolu. — Rozumiesz coś z tego, Mustafo?
— Rozumiem, tak jest, rozumiem. Trzebaby się temu przyjrzeć zbliska. I nie tutaj.
Głaszcząc mnie po policzku, dodał.
— Niech się dziecko wypowie, niech się zwierzy. Tutaj nie można rozmawiać.
Wyszliśmy z kawiarni. Mustafa bej zawołał pojazd, do którego wsiedliśmy we trójkę.
Sześć miesięcy słodkich nadziei i okrutnych rozczarowań, względnej wolności i nadzwyczajnego dobrobytu nastąpiło po drugiem i ostatniem zetknięciu się z wspaniałomyślnością ludzi wytwornych, którzy mówią czystym językiem.
Zatrzymawszy się przed drzwiami Mustafy beja, oficer pożegnał się z przyjacielem, a na mnie rzucił spojrzenie pogardliwe. Osądziłem go surowo:
— Wasz przyjaciel jest dumny! — poskarżyłem się bejowi.
Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/106
Ta strona została przepisana.