Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/11

Ta strona została przepisana.

rzyć potomstwem! Dziękuję!... Wielki Boże!... Zdawałoby się, że niema nic lepszego na tym świecie, jak rodzić małych głupców, ziemię zapełniać niewolnikami, a w końcu stać się samemu niewolnikiem tego robactwa! Nie, nie!... Wolę takiego przyjaciela, jak Mikhail. A co do zarzutu, że «ciągnę ludzi za język» to rzeczywiście, sam nie wiem, czemu lubię «ciągnąć ludzi za język» i wydobywać z nich słowa. Być może dlatego, że robi się jasno od mocnych słów, czego najlepszym dowodem, że najpierw przemówił Bóg, a potem ukazała się światłość!
Ciszę wiosennego wieczoru przerwał świst syreny na jakimś statku. Jednocześnie ostry zapach kwiatów odurzył młodzieńca.
Adrian znalazł się w wielkiej alei, wiodącej wzdłuż Dunaju. Zatrzymał się na chwilę i podziwiał tysiące lamp elektrycznych, które błyszczały i świeciły na statkach w porcie. Nieprzezwyciężona tęsknota za podróżą wezbrała głębokiem westchnieniem w piersi młodzieńca.
— Boże! Co to być musi za szczęście płynąć na jednym z tych statków, sunących po wodzie, zwiedzać obce kraje i światy!...
Zmartwiony, że nie może urzeczywistnić swoich pragnień, poszedł dalej, ze spuszczoną głową. Nagle usłyszał, że go ktoś woła:
— Adrianie!...
Obejrzał się. Na ławce, którą był właśnie minął, siedział człowiek z nogą założoną na nogę i palił papierosa. Krótki wzrok i panujące ciemności nie pozwoliły Adrianowi rozpoznać człowieka. Był trochę