Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/135

Ta strona została przepisana.

Płacz był zbyteczny. Pozostawała tylko śmierć.
Dziś jeszcze, przypominam sobie uczucie pustki, jakiego doznałem tego ranka.
W koszuli i spodniach kręciłem się po pokoju i bezwiednie wychyliłem się przez okno. Na dziedzińcu, tak jak i dnia poprzedniego, siedzieli ludzie przy kawie i nargilach. Chciałem zejść na dół, ale zamiast skierować się ku drzwiom, rzuciłem się w próżnię. Podniosłem się natychmiast. Miałem pokrwawioną twarz, i dusiłem się. Ludzie podbiegli do mnie, pytając, co się stało. Nie mogłem wydobyć głosu. Gospodarz pochylił się nademną:
— Co się stało?
— Pas — szepnąłem zduszonym głosem.
— Co to znaczy?
— Pas — powtórzyłem machinalnie.
Nalano mi wody na głowę, obmyto twarz, pełną krwi i zmuszono do przełknięcia kilku kropel alkoholu.
— Mów teraz! — zawołał gospodarz, trzęsąc mną.
— Pas, pas, pas... — jęczałem bez przerwy.
— Napewno — wywnioskował gospodarz — złodziej, który spał w drugiem łóżku, ukradł mu go w dowód wdzięczności za poczęstunek.
Chciałem wstać i odejść. Gospodarz zmusił mnie, bym usiadł na krześle i starał się mnie pocieszyć.
— Okradli cię, tak, to jest nieszczęście, ale nie warto pozbawiać się życia. Ile grosza miałeś?!
— Pas...
— Do licha, ten chłopak nie potrafi mówić nic innego, jak pas i pas!
Oberżysta poszedł do mojego pokoju i wrócił