z mojem ubraniem. Nałożył je na mnie, następnie zajrzał do moich kieszeni i wyjął z nich dokumenty i pieniądze.
— Słuchajno! — zawołał — nie jesteś biedny i nazywasz się Stawro! Mając tyle pieniędzy, nie umrzesz z głodu. Co umiesz robić, Stawro?
— Pas...
— Przeklęty pas — zawołał gospodarz, kładąc mi wszystko do kieszeni. — Cóż takiego mogłeś mieć w swym pasie? Chyba nie dosyć, ażeby kupić sobie wielbłąda. Gdybyś miał tyle pieniędzy, nie przyszedłbyś do mojej oberży!...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W pasie miałem znacznie więcej, niż potrzeba na kupno wielbłąda. Miałem osiemdziesiąt trzy funty tureckie w złocie, dziesięć pierścieni z drogocennemi kamieniami i misterny zegarek od Nazim-Effendi. I z tym majątkiem przyszedłem na nocleg do nędznego zajazdu!...
Kłamstwem jest, że człowiek rozumie życie. Inteligencja nie oddaje mu wielkich usług, a możność wysławiania się nie czyni go mędrszym; tam, gdzie trzeba zgadywać i odczuwać rozpacz bliźniego, głupota ludzka przekracza głupotę zwierząt.
Czasem, zdarzy się nam spotkać na ulicy mężczyznę o pobladłej twarzy i błędnym wzroku, albo też kobietę w łzach. Gdybyśmy byli istotami lepszemi, wyższemi, to przecież przystanęlibyśmy przed nieszczęśliwym mężczyzną i kobietą w łzach. Posta-