Złapali mnie, wytaszczyli z dziedzińca przed bramę i obili nahajką. Ubranie porwało mi się w strzępy i popłynęła krew. Oprawcy zatrzasnęli bramę i zostawili mnie, omdlałego z bólu...
∗
∗ ∗ |
Tutaj nastąpił kulminacyjny punkt mojej Golgoty. Skończyły się troski, które przez trzy lata gnębiły moje dzieciństwo, a chociaż Bóg był okrutny i odmówił mi spotkania z Kyrą, to jednak Przeznaczenie czuwało nade mną. Przeznaczenie zastąpiło mi przyjaciela.
Zebrawszy moje resztki sił, zdołałem zaledwie przejść na drugą stronę, gdzie padłem wyczerpany.
W tej chwili, człowiek między czterdziestką a pięćdziesiątką, odziany w ubogi ubiór grecki, niosąc w jednej ręce imbryk z ciepłym napojem zwanym «salep» a w drugiej kosz z filiżankami, podszedł do mnie. Rozstawił swoje przybory i krzyżując ręce, zawołał po grecku:
— Biedny chłopcze! Byłem świadkiem twoich katuszy i byłem bezsilny... Co uczyniłeś tym poganom, że cię tak niemiłosiernie potłukli?
Przyjrzałem się tej łagodnej twarzy, siwiejącej potarganej brodzie, poczciwym oczom, które się kryły pod pomarszczonem czołem, i wściekły, wbrew własnej woli, zacząłem krzyczeć:
— Idź do djabła!... Daj mi święty spokój... i rozpłakałem się.
— Czemu posyłasz mnie do djabła? Mam dla