Znowu się upiłeś... |
Ale wśród pieśni Barba Yani urwał. Spokojnie, z oczami utkwionemi w szybę, rzekł:
— Oj tak, mój Stawraki «brzydkie zwierzę z ciebie», gdyż naszych ładnych zwierząt niema już na dworze. Nie widać ich, o ile mnie wzrok nie myli.
Wyskoczyłem, ale zapóźno. Pochwyciłem już tylko dziki tętent koni, rozlegający się pośród ciszy nocnej.
Po godzinie, gdy wlokąc się w ciemnościach, wpadaliśmy w każdą dziurę, Barba Yani zwrócił się do mnie głosem karcącym:
— Pragnąłeś «uczcić nasze powodzenie!» idź więc pieszo, uparty dzieciuchu! Ażeby się pocieszyć, zaśpiewaj mi: znów się upiłeś!
O, radości, jaką uczuwa serce, gdy danem mu jest przylgnąć do dobrej, ludzkiej ziemi, do tej ziemi, która przekazuje życiodajną moc! Biada temu, który niema tego szczęścia!...
Przez długie lata, podczas których życie moje zlało się kompletnie z życiem Barba Yani, byłem tak szczęśliwy, że wszystko, co mnie otaczało, wydawało mi się dobre, piękne i wzniosłe. Przyroda miała oblicze jasne i przyjacielskie. Brzydota stawała się mniej odpychającą, a głupota obijała się o nasze drwiny. Oszustwo było zdemaskowane, a przemoc silnych — do zniesienia. Gdy zetknięcie z pospolitością, dławiło nas, uciekaliśmy do świata bez słów, do świata, w którym natura przemawia do serc.