— Jedziecie we dwójkę?
— Tak... to jest nie.. będzie też Stawro.
— Coraz lepiej... Jeszcze jeden filozof.
Adrian milczał. Wreszcie przemówiła matka:
— Możesz iść!...
— Mówisz to bez żalu?
— Bez żalu, drogie dziecko.
∗
∗ ∗ |
Odjazd nastąpił w niedzielę pod okiem wszystkich kumoszek, sąsiadujących z cukiernikiem. Około czwartej po południu zjawił się Stawro. Przyjechał wózkiem razem z swojemi naczyniami do lemoniady. Załadowano jeszcze przy pomocy Kir Mkolasa i Mikhaila rzeczy potrzebne do wyrobu pączków, a więc stół, patelnię, rondle, dwa worki mąki, kilka słojów oliwy. Zrobiono też miejsce dla trzech osób.
Ażeby oszczędzić Adrianowi żartów i przycinków niepowołanych widzów, na pół godziny przed przybyciem Stawra, matka opuściła z nim dom. Rozstali się z sobą na ulicy; ona szła do przyjaciół, on na szeroką drogę, przez którą miał przejeżdżać wózek. Ucałowała syna i rzekła:
— Adrianie, skłaniam się do twoich życzeń, ale nadejdzie dzień, kiedy żałować będziesz swych czynów; mała podróż, w którą dziś się udajesz, doda ci ochoty do coraz większych i coraz dalszych podróży; ty nie możesz mnie zapewnić, że w przyszłości czeka cię szczęście, a ja pewna jestem, że gorzko będziemy żałowali i opłakiwali tę chwilę, co nie daj Boże.