Dunaju, patrzę na krę — i proszę Tinkutzę, ażeby mi przebaczyła krzywdę, jaką jej wyrządziłem.
I ciebie, Adrjanie, też proszę o przebaczenie krzywdy, jaką ci wyrządziłem...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
∗
∗ ∗ |
Szerokim gościńcem sunie wózek z trojgiem ludzi. Słońce wschodzi. Skowronek zrywa się z pola i leci, jak strzała do nieba. Stawro odprowadza go wzrokiem, a potem patrzy, jak skowronek wraca na ziemię, i niby kamyczek, spada z wysokości. Z oczami utkwionemi w miejsce, gdzie opadł ptaszek, Stawro śpiewa. Śpiewa językiem, który zna każdy bezdomny, i na melodję, której niema na papierze:
Gdybym był skowronkiem,
Jak on poleciałbym w przestworze:
Ale nie wracałbym na ziemię,
Gdzie ludzie sieją zboże,
Gdzie ludzie zboże koszą,
Gdzie sami, nie wiedząc czemu,
sieją i koszą...