Nie oddalałem się zbytnio od domu. Ciągnął mnie Dunaj z nieprzepartą siłą. Miałem około dwunastu lat, ale nie znałem, jedynej w swoim rodzaju przyjemności, jaką daje jazda po rzece.
W tym czasie port nie miał wałów i można było podejść na jakieś dwadzieścia kroków do wody. Ażeby wejść do łodzi, trzeba było przejść przez mały pomost z drzewa. Zdala błyszczały lasy żagli, statki ocierały się o pontony, a przez pomosty przechodziły całe zastępy tureckich, armeńskich i rumuńskich robotników.
Zrazu przyglądałem się temu światu zdaleka; następnie wchodziłem w tłum uliczników najrozmaitszych narodowości. Polubiłem ich gry i zabawy. Początkowo chciałem się kąpać z nimi razem, ale ich figle w wodzie, zanurzanie się, bicie po głowie i dzikie dokazywanie przeraziło mnie: któregoś dnia wynieśli na brzeg małego upowańczyka, który omal że nie utonął i wcale nie oddychał... Odszedłem i zacząłem się przyglądać przewoźnikom, którzy leżeli w czółnach, paląc, pijąc i śpiewając lub drzemiąc. Zwróciłem się do jednego z nich, ażeby przejechał się ze mną po wodzie. Powiedział mi, że jeżeli chcę jechać na spacer, to muszę mu za to zapłacić. Nie miałem pieniędzy przy sobie i wogóle nie wiedziałem, co znaczy zapłacić. Przewoźnik powiedział mi, że jestem głupi i wytłomaczył, że, wożąc ludzi po rzece, zarabia na życie. Mówiąc do mnie, oglądał się za siebie, mrugał okiem, a potem obrzucając spojrzeniem moje czyste ubranie, dodał.
Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/84
Ta strona została przepisana.