Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.
RÓZIA.

Dziadzio zawsze żartuje sobie ze mnie.

RADOMIR.

No, wszakże masz być hrabiną; Dorota powiada, że cię to nie minie.

IZYDORA (strofując).

Jegomość! jegomość...

RADOMIR (żartobliwie).

Moja ciotko, wiemy wszyscy, że każdy jej sen, to proroctwo, a przecież jej się to śniło... Ale do czegóż ja to prowadziłem...

RÓZIA.

Dziadunio zaczął opowiadać, jak go ojciec odwiózł z Warszawy do pułku.

RADOMIR.

A! tak... miałem wtenczas 22 lat... ojciec sam ze mną pojechał, bo chciał mnie umieścić, panie dobrodzieju, w szwadronie swojego przyjaciela... jakże on się to nazywał... (prztyka palcami), a to dobre, żeby zapomnieć... mam na końcu języka...

RÓZIA.

Zielonka.

RADOMIR.

Aha! jaką ona ma pamięć... ale czekajno, bo ja jeszcze nie to chciałem powiedzieć...

RÓZIA.

Ja wiem, jakto było... dziadunia i ojca odprowadzał z Warszawy pan brygadyer...

RADOMIR

Aha! prawda... za rogatkę, do Mokotowa, gdzie na pożegnanie wypiliśmy, panie dobrodzieju, we trzech cztery bu-