Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

telki starego wina... właściwie we dwóch, bo ja byłem wtenczas jeszcze fryc na to, więc poprzestałem na paru kieliszkach... wszystko wysuszyli oni sami... dziadek miał przeszło ośmdziesiątkę... i nie zaszkodziło mu to nic a nic (do żony) a mnie, com młodszy, nie chcesz jejmość, panie dobrodzieju, pozwolić jednego kieliszka.

RADOMIROWA.

Wiesz kochaneczku, że ci doktor zabronił.

RADOMIR.

Ten raz jeden... przecie to dla mnie wielkie święto... Kociuba!

KOCIUBA.

Słucham.

RADOMIR (nagle zamyślony, do siebie).

Mój Boże! nie doczekali biedacy... jutro będzie 16 lat jakeśmy ich widzieli po raz ostatni... (wzdycha, spoglądając na żonę) nietrzeba jej przypominać... (woła) Kociuba!

KOCIUBA (z fajką, którą nakładał).

Jestem... (Stefan i Karolina, którzy słuchali opowiadania dziadka, teraz rozmawiają na stronie).

RADOMIR.

No, czekam... miałeś dać.

KOCIUBA.

Proszę (podaje mu fajkę z ogniem).

RADOMIR.

Aha! dobrze... (bierze fajkę) ale to wino... (Dorota wnosi tacę z kieliszkami).

IZYDORA.

Zaraz nalewam.