Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

się zamiaru obejrzenia na własne oczy tego wspaniałego przybytku... który mi jakoś wcale na coś podobnego nie wygląda. (do Doroty, którą spostrzega, oglądając się) Moja pani, a owa woda?

DOROTA.

W tej chwili, w tej chwili (wychodzi spiesznie na prawo z Różą).

STEFAN (gwałtownie).

Brunonie! pozwalasz sobie zanadto... Co cię upoważnia do podobnego postępowania względem mnie?

BRUNON.

Jeżeli nie pamięć na twoich rodziców, którzy odumierając cię przedwcześnie, żegnali ten świat z troską o jedynaka, to chociażby wzgląd na naszych wspólnych krewnych, którzy z pewnością mieliby do mnie pretensyę, dowiedziawszy się, że Stefcio dopuszcza się wybryków pod moim nosem. Obowiązkiem moim jest wyrwać cię z błędnego koła, w którem się obracasz.

STEFAN (ironicznie).

Występując w roli moralisty, zapomniałeś zastanowić się, czy ona ci przystoi.

BRUNON.

Przepraszam cię, tak dziecinnym nie jestem, żebym się miał za doskonałość, ale staram się przynajmniej pamiętać zawsze o tem, co jestem winien pozycyi odziedziczonej wraz z nazwiskiem... i to mi nadaje owo prawo, o którem zdajesz się powątpiewać. Zresztą co tu gadać: powinienem nie dopuścić, abyś popełnił głupstwo, i... zrobię to bez względu na twoje rzucanie się.

STEFAN.

Chcesz wywołać skandal?