Tak mi jakoś dziwnie błogo... nie pojmuję, co się ze mną stało... (wracając, z palcem na ustach) Więc pamiętaj pan... tajemnica! bo inaczej pogniewałabym się śmiertelnie.
Zbyt szacowną jest dla mnie, abym jej nie strzegł. (Rózia wybiega na lewo).
Cóż to za cudne zjawisko!... sfinks przemawiający zagadkami... ale z pewnością żaden z sfinksów nie był tak uroczym... jaka naiwność pełna wdzięku — a przytem i co za spryt!... jak ona się to zręcznie wywinęła z sytuacyi, bądźcobądź dwuznacznej.
No cóż, jakże się panu spodobała moja Różyczka?
O! prawda, że istna różyczka, polny, dziki kwiatek, ponętniejszy od najwspanialszych cieplarnianych, wabiący urokiem natury... Któż to jest, mów, kto to jest?
Ano, chłopczyk przebrany.
Byłbym niepocieszonym, gdyby to miało być prawdą. Ale powiedz mi, co znaczyła ta wzmianka o jakimś kościele, w którym znajdowaliśmy się razem... co to takiego?