Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
KOCIUBA (także rozrzewniony, do Radomira, który machinalnie ssie fajkę).

Niech pan darmo nie ciągnie, bo się wcale nie pali (daje ogień, ale Radomir nie uważa, trzymając w dłoniach rękę żony).

BRUNON.

Ale to jeszcze nie wszystko. (półgłosem, opierając kolano na małym stołeczku u nóg Radomirów) Czcigodni państwo! posiadacie w swoim domu cenny klejnot, którego, nie wiem, czy wart jestem... ale pozwólcie mi dać się bliżej poznać... może kiedyś przyjmiecie mnie za syna, a raczej za wnuka...

RADOMIR.

Cóż ci na to odpowiem, panie hrabio... jeżeli tylko Różyczka...

RADOMIROWA.

Chybabyś dał się poznać z nowej jakiejś strony, któraby zepsuła wrażenie pierwszego poznania.

BRUNON (wstając i całując ich ręce).

Oświetlę się ze wszystkich stron, żeby mnie można było przejrzeć nawylot... i czekać będę wyroku.

RÓZIA (na stronie do Brunona).

Co pan tam tak szeptałeś dziaduniowi i babci?

BRUNON.

Powiem pani, ale tajemnica! wszak ja dotrzymałem tej, którą mi pani powierzyłaś.

RÓZIA.

Ale naturalnie, że tajemnica.