ulicą zjawiska prostokątne wznoszą się okna
pomnożone przez wielość pięter
w oknach podwodne wnętrza niebieskich świateł rakiety
w innych szyba jest płatem ognia
ogni ogni świętych
żeby żar nagle zmiął to w garściach
batem ceglastym goniąc kopuły chmury bzy ptaki
potwory wodne
w dnia nienawistnych przepaściach
mokremi centnarami po oknach zanadto spokojnych
nawałnicami chichotu w zmyślone kołysanki
bić bić bić wspominane wiatraki
ach burzo bez pamięci błyskawic grzebienie wdół i wszerz
burzo chwały okrzyki z chaosu który się zbudził
daj piorun daj ciemność daj żywiołom wojnę
żywiołom tyle mnie płomienny przepych
bo kiedy kotek jawory cisza ulic i szyb
duszą uściskiem zapachów
lusterko rozbite z piachu
szaleństwem słonecznem krzyczy
poco się tak trudzisz
Strona:PL Józef Czechowicz - Nic więcej.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.