na wspólnej bratniej mogile wieńcow nie będzie nie zwiędną
z bogiem prochu wielkości z bogiem
— — — — — — — — —
południe przechodzi tędy śpieszy się na zachód
zapominajcie okna o kadzidlanym zapachu
on jest wszystkiem i niczem trzepocze lekki gołąb
stąpa ciężko po ziemi przeobrażalny jak blask
cięży progom zydlom stołom
on gdy szyby tej celi zasłania napłask
wielkie oblicze
wierszom daje imiona z kształtu trudu wyliczeń
smugami tęczowemi wiją się zwitki papieru
z niebieska smutne łaskawe lecz gorące
parzą i palą czoło jak bryzgi eteru
wychodzą niespodziewane strofy
wołają podnosząc dłonie
chaosu dosyć
linja koło koniec
zrywają się
pamiętasz konie
na antycznym łuku wspinające się prychające bronzem
spadają
milczy bruk
także bez wieńców i wstąg
leżą na kamienach wkrąg
gruzy piorunami pobite
Strona:PL Józef Czechowicz - Nic więcej.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.