Umierał z tą mocą duszy z jaką żył, mężny i spokojny; nie broniąc się śmierci, pożądając jej, zstępując do grobu z pociechą w sercu.
Nie dokonał wszystkiego, co zamierzał, ale niewiele brakło do spełnienia myśli jego, zrodzonej w dzieciństwie, wykołysanej życiem, dojrzałej w bojach...
Myśl swą spuścizną zostawiał synowi.
Mnich stojący w nogach łoża, pobożny dominikanin Heliasz, już był przejednał króla z Bogiem.
Władysław dnia tego wolę swą objawił mężom dostojnym, ojczycom królestwa swego, i pożegnał wszystkich; rozstał się z żoną, pobłogosławił syna, któremu Polskę oddawał, ziemianom zleciwszy jedyne dziecię.
Lekarz, kanonik Wacław, przepowiadał zgon blizki; królowa Jadwiga płacząc powtarzała modlitwy za konających, lecz śmierć nie przychodziła jeszcze...
Wojownik stary bronił się jej resztą potęgi w bojach mnogich nabytej.
Król się tylko usypiać zdawał. Oddech jego stawał się to przyspieszonym gorączkowo, to słabnącym tak, że go ledwie czuć było. Zapadłe powieki podnosiły się nagle, głowa poruszała, zaschłe usta otwierały, zbladłe oczy biegały po otaczających, i Łoktek chwilowo powracał do życia.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Łoktek na łożu śmierci.djvu/05
Ta strona została uwierzytelniona.