Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Łoktek na łożu śmierci.djvu/07

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden syn, pochylony przy ojcu, pozostał nieruchomy.
Na dany przez matkę znak, potrząsnął głową, wskazał na ojcowskie łoże, dając łatwo zrozumieć, że chciał czuwać przy nim.
Niedawno jeszcze z ust jego słyszał ostatnie wyrazy błogosławieństwa i przestrogi, niedawno brzmiały tu głosy zwołanych panów-rady, królewicz-następca wzruszony był.
Do łoża konającego wiązała go miłość, wdzięczność i ta troska o jutro, która brzemieniem całej, nieznanej przyszłości leżała na piersiach jego.
Łzy kręciły mu się w oczach...
Złotą była korona, którą miał włożyć na młodocianą skroń, ale ciężką.
Zwolna wysunęli się wszyscy ku drzwiom bocznym, których zasłonę królowa podnieść kazała, aby być na najmniejszy szelest, na zawołanie powrócić gotową.
Nieruchomy w tej półklęczącej postawie królewicz, został jak przykuty do siedzenia i łoża. Wzrok jego na twarzy bladej ojca spoczywał.
Oblicze to było zżółkłe, jak karta pergaminowa i, jak ona życiem, zapisana długiem. Nigdy może wprzód, gdy był w pełni sił, nie stały na niej wyryte dobitniej męstwo,