Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Łoktek na łożu śmierci.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Król oczyma potoczył po komnacie jakby się chciał przekonać, czy byli sami.
Chwilę trwało milczenie, pierś pracowała, aby się na głos zdobyć ostatni.
— Koronę — rzekł silniej — koronę niech ci nie zwlekając włożą, niech namaszczą. Bóg z nią daje moc. A potrzeba jej, aby utrzymać wszystko w jednej dłoni. Polskę całą, Kujawy, Mazowsze, Pomorze... Pomorza niemcom nie ustąpić nigdy! Tamtędy droga w świat, jedyna wolna, wkoło wrogi, bez niego więzienie...
Mówił, odpoczywając chwilami, Kaźmirz słuchał pochylony.
Nie była to rzecz do niego zwrócona, lecz jakby mimowolne snujących się myśli wyrazy, wpół do siebie, do Boga, do niego... Coś, jak marzenie, jak modlitwa...
— Mazowsze posłuszne, lenne być musi i twoje pod prawem jednem — ciągnął dalej.
Mówiąc to, przymknął powieki, ale natychmiast podniosły się znowu i usta dalej szeptały, dla syna tylko dosłyszanym szmerem.
— Pod Rzymem stać wiernie pod Awinjonem, bo tam głowa nasza i siła. Papież mnie ratował, rozgrzeszył, dźwignął wiele lat temu... Królestwo nasze pod Piotrową stolicą, hołd mu winniśmy...