dzę je, widzę. Stosy chorągwi ich po ziemi się tarzają i trupów stosy w posoce...
Kaźmirz, klęczący już przy łożu, aby mógł słyszeć lepiej, przychylił się tuż ku ustom ojcowskim.
Od przepowiedni tej serce mu zadrgało żywiej.
Łoktek smutnie się uśmiechał.
— Nie ty ich poskromisz... — dodał — nie, tobie nie dano! Ty gdzieindziej musisz szukać zwycięstwa.
— Ojcze mój — ozwał się Kaźmirz gdy stary zamilkł nieco — ojcze mój, ja nie mam miecza twojego ani dłoni twej...
— Da ci je Bóg, gdy będzie potrzeba — przemówił król — nie miecz wojuje, ani ludzka dłoń, ale wola i opieka Boża. Spełni się wszystko, jak on postanowił. Ty, ty kleić i spajać musisz, co rozerwały wieki, żelazną wiązać obręczą... miłością ożenić, prawem zjednać...
Ostatnie słowa wyrzekł gorąco i znużony nagle mówić poprzestał. Zdala ujrzał stojącą z głową zwieszoną królowę.
Wpatrzył się w jej postać smutną, i wejrzeniem żegnali się długo.
Jadwiga stała chwilę i, milczeniem króla odprawiona, odeszła.
On mowę odzyskiwał tylko dla syna.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Łoktek na łożu śmierci.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.