Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Łoktek na łożu śmierci.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg z tobą — rzekł — on dla mnie czynił cudy. On przezemnie, słabego i małego, stworzył znów królestwo, które do potęgi wielkiej urośnie... Dziś ta stara szata królewska poszarpana na skrajach; zszywać ją trzeba, odbierać obcięte kawały, wojować, na straży stać i łatać, aż płaszcz z niej będzie pański... Bóg wielki tworzy z niczego i przez małych.
Po krótkiem milczeniu szepnął cicho:
— Błogosławię:
Głos zamierać się zdawał, oczy się przymykały.
Wtem pośród ciszy szelest dał się słyszeć, naprzód niewyraźny, stłumione mowy kilku ludzi, sprzeczkę jakąś u progów.
Łoktek oczy otworzył niespokojnie, królewicz powstał. Niepojętem to było, by w ostatniej godzinie pokoju pana umierającego nie poszanowano.
Spór coraz dobitniej dawał się rozpoznać w pomieszanych głosach, na ostatek błagające, płaczliwe doleciały wyrazy.
— Puśćcie mnie, puśćcie mnie, jam najstarszy jego sługa.
Poruszył się Łoktek niespokojnie, i oczy jego synowi znak dały, aby drzwi nie zamykano proszącemu.