jaskiniach, i na pobojowiskach, i na noclegach, i w niewoli, i wszędzie...
Królowi oczy drżały i pod osłoną poruszał rękoma, których dobyć nie miał siły.
— Ty idziesz — mówił płaczliwie Jarosz, klęknąwszy u łoża — weźmijże mnie z sobą, życie już cięży. Za grzechy pokutę sprawiłem, oczy zagasły, ręce obezwładniały... Weźmij mnie z sobą, jakeś brał dawniej...
Z drugiej komnaty wybiegli wszyscy, ksiądz Wacław pierwszy chciał starego odciągnąć sługę, lecz król dał znak, Jarosz pozostał u nóg jego.
— Kiedy tobie, panie mój, Bóg zesłał wyzwolenia godzinę może i mnie w miłosierdziu swem zabierzesz z sobą. Jabym się u stóp twych położył jako legałem po lasach, gdyśmy sami byli, biedni, głodni, a ścigani.
Twarz królewska ożywiła się temi wspomnieniami, nie mówił, ale się na niej rysowało rozrzewnienie pogodne.
Jarosz, ledwie odetchnąwszy, ciągnął dalej.
— Król mój, pan mój! a mnie do niego puszczać nie chcieli. Jam że powinien tu był być w godzinę śmierci, bom w życiu wiernym był towarzyszem.
Łkanie mu przerywało.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Łoktek na łożu śmierci.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.