— Nie zlękniemy się śmierci, widzieliśmy ją nieraz — mówił spokojniej. — Spocząć czas!
Kończył te słowa Jarosz, gdy król dobył głosu z piersi.
— Ojcze Heljaszu! — zawołał. — Heljasz!
Mnich, który się spodziewał być powołanym, stał już blizko i przysunął się do łoża samego, krzyż podnosząc w ręku.
Kaźmirz usunął się nieco.
Jarosz milczał i modlił się.
Wśród ciszy zabrzmiała uroczysta kapłana modlitwa. Była to ta ostatnia, którą żywi przeprowadzają duszę ku lepszym ulatującą światom.
Oddech umierającego stał się nagle żywszym i cięższym, w piersiach wyraźniej odzywało się chrząszczenie, pot występował na czoło.
Śmierć, która się oddalać zdawała, wracała po swoją ofiarę.
Z drugiej strony łoża stojący kanonik Wacław wejrzeniem i ruchami dawał poznać, iż stanowcza chwila nadeszła.
Głowa króla głębiej w pościel i niżej opadała na piersi. Wysiłek jakiś poruszał całym ciałem, które okrycia podnosiło i ściągało naprzemiany.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Łoktek na łożu śmierci.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.