Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

ninowi służyć — ciągnął dalej kasztelan — z Moskwą też wchodzisz w traktowania...
— Nieprawda! — bąknął podczaszy — bo żadnych jeszcze umów nie było, a do kogo się zgłaszają koronowani, przecież milczeniem ich zbyć nie może.
Kasztelan ręką rzucił, jakby dzisiejszy spór za próżny uważał.
— I rakuszanina i cara moskiewskiegobym wolał — mówił dalej podczaszy — niżeli tego cygana, który nam nie przyniósł nic, krom pięści.
— Zdałaćby się i ona na warchołów — zamruczał Jan — lecz co to o tem z wami rozprawiać. Dajmy sobie pokój. Dla mnie co król czyni dobrem jest i zbawiennem, dla was zgubnem! Przybyłem na zawołanie, jak mi powinność krwi nakazywała, bom starszy w rodzie i głową waszą, ale słowa moje jako groch na ścianę, marnować ich nie myślę.
To mówiąc i już trochę zniecierpliwiony wstał w ręce klaskając na czeladź.
Ta, chociaż w pobliżu była, ale właśnie biesiadowała, i choć kasztelan po kilkakroć powtarzał niecierpliwe klaskanie w dłonie, nikt nie nadchodził.
Dopiero, w chwili uciszenia, usłyszał ktoś i wbiegł z czeladzi pana Samuela wyrostek.
— Wołaj mi Kubełkę mojego! — odezwał się kasztelan.
Milczeli wszyscy, gdy się zjawił stary sługa.