Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

potrzebna, a szlachcic z konia zsiadłszy do niczego... te pułki na nas są wymierzone... nimi gdy wskażą, mogą i sejm rozpędzić.
— Nie ważą się! — zamruczał Andrzej.
— Odwaga im rośnie z naszą głupią pokorą — ciągnął dalej Krzychnik. — Dziś się nie ważą może, a za jutro ja nie ręczę.
Zważcież co czynili po moskiewskich wyprawach, aby despekt starej szlachcie wyrządzili. Posłuchajcie pana Bartosza Paprockiego, gdy liczyć zacznie, ile oni tam na poczekaniu nowej szlachty nakreowali z lada drukarzy i puszkarzy, mieszczaństwa i gminu. W zawody król swoim herbem, Zamojski połowicą swego obdarzał, a to wszystko dlatego, aby z tych łyków sobie wiernych sług pomnożyli. Mają oni prawo do tego czy nie, nie pytają, tak jak i w innych sprawach, król i hetman, okrom swej woli, mało kogo do rady przypuszczą.
Czem to pachnie, to my wiemy, ale nie my też jedni, mamy takich dość, co z nami trzymają.
— Po całym kraju malkontentów siła — dodał Andrzej — temu zaprzeczyć nie można, ale trwogę taką rzucili Ościkiem na ludzi, a hetman tak głośno zapowiedział, że nikogo szczędzić nie myślą, iż teraz ci, co najwięcej ich nienawidzą, najpodlej milczą.
— Bo się nie mają do kogo przyłączyć, a sami słabymi się czują — odezwał się Samuel. —