Zaledwie w głowie króla myśl się ta zrodziła, której podobno pierwszym twórcą był zmarły brat, co sobie wielce upodobał hetmana. Tak dziwnie i nowo to brzmiało, tak zdawało nieprawdopodobnem, a grożącem, iż nawet Samuel, nie lubiący rozmyślać, czas jakiś siedział zatopiwszy się w sobie.
— Proszę was, abyście o tym nie głosili — odezwał się Andrzej po przestanku. — Wieść to jest, która łacno hetmanowi u ludzi większy jeszcze mir wyjednać może, więc nie nam z nią chodzić i wybębniać.
— Tembardziej — dodał Samko — że ja jej nie wierzę jeszcze, a gdy uwierzyć będę musiał...
Rzucił się niecierpliwie na siedzeniu, wypił nalane wino, napełnił kubki.
— Spocznijmybo i niech nam głowy odejdą — zawołał — zażyjmy wczasu! Co u licha, wędzić się tak ciągle tym czarnym dymem złych myśli nie można. Mam z sobą Wojtaszka. Chcecie? zawołamy go, aby na lutni nam zagrał i pieśń jaką zaśpiewał. Kto Wojtaszka nie słyszał i nie zna, nie może powiedzieć, aby prawego cytarzystę i śpiewaka znał, bo jemu równego nie ma!!
— Jam ci się na dworze u księcia Ferrary i po innych włoskich dosyć ich nasłuchał — odparł prawie obojętnie Andrzej — nieciekawym tak dalece.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.