Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

nie trudno, nie spotkał. Tylko sobie pieśni dobiera nie szczególnie wesołych.
— Na przekorę mnie — rzekł mrucząc gniewnie Samek. — Trzymam go siłą, mocą, radby się na swobody wyrwać, więc mi doskwiera jako może, choć go złotem obsypuję. Mściwy i zły jest. Wie on, że na dwór się gdzieś dostawszy, lepiejby niż u mnie opływał, i ja to wiem, ale puścić mi go żal.
Są chwile w życiu, że się pieśni potrzebuje jak chleba i powietrza. Wojtaszka tego pilnować muszę i wiem, że w końcu mi się wydrze, ale póki mogę...
Zbój ten i pieśni sam układa — mówił dalej[1] — W domu co jest niewiast wszystkie za nim giną, i to niemiła rzecz, bo ich i jego pilnować potrzeba...
— A co ci po pieśni! — odparł pogardliwie Krzychnik — czasem jej posłuchać, toć jeszcze, ale się za nią ubiegać, gonić i dla niej trzymać nieznośnego człeka, na to chyba Samka potrzeba.

— Tak! — potwierdził Samuel — znam to do siebie. Słabości mam niemęzkich wiele, dziwactw od młodości panujących nademną nie zliczyć. Dziś już, gdym za nie krwią i łzami dużo płacił, pozbyć się trudno. Trują one życie, ale pod czas je osładzają. A potem, jam taki człek, że gdy na mnie przyjdzie godzina, chwyta mnie niby jakaś

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki na końcu zdania.