Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

muelem zmówiła, kozacy wzięli zbrojny nasz oddział za królewskie wojsko, które ich do posłuszeństwa i posługi chce zmusić... a że oni tam swą swobodę nad wszystko sobie cenią, gotowi byli stać w ich obronie.
Ledwie się udało dwu z nich na rozmowę ściągnąć. Tym p. Samuel rzekł zprosta, że nie jest żadnym królewskim sługą, ale go ich własna starszyzna wybrała i wezwała, że na jej żądanie przybywa, i nie ma innego zamiaru, tylko im być ojcem i towarzyszem, a obrońcą. Czyśmy ich przekonali, czy uwierzyli nam, czy nie, ale zmiarkowali też, iż z tą garścią sami się oddając w ich ręce, niebezpieczni im być nie możemy. Jakoś się tedy udobruchali, a p. Samuel po rusińsku do nich gorącem słowem przemówiwszy, jak to on umie, częstując i obdarzając, jakoś niechętnych rozbroił, ale to nam mogło już okazać, że do końca było daleko, a kozactwo wcale tak łatwowiernem i do pozyskania lekkiem nie było, jak się nam w Kaniowie zdało.
Po rozhoworach tedy zgodzili się nam osiemdziesiąt ludzi dać dla przeprawy przez progi, bez których my jak w matnibyśmy tu zostali.
Ciągnęliśmy tedy ztąd ku miejscu na przeprawę oznaczonemu, pomijając zameczek Chortycę, który tam był niegdyś kniaź Wiśniowiecki postawił. Tu gdy o zamkach mowa będzie, aby sobie ichmoście nie wyobrażali, iż to murowane a mocne